Obudziło mnie
dziwne pikanie. Powoli uniosłem głowę i rozejrzałem się. Dopiero po chwili
zdałem sobie sprawę, że nadal jestem w szpitalu. Zasnąłem na siedząco przy chłopaku.
Przeciągnąłem się, rozprostowując swoje zbolałe kości, po dość niewygodnej
pozycji. Powoli przetarłem oczy i spojrzałem na Harry’ego. Wyglądał tak spokojnie.
Wydawać by się mogło, że tylko śpi. Westchnąłem smutno i dotknąłem jego dłoni w
czuły sposób. Wyglądał jak mały chłopiec. Blade policzki, rozwiane włosy na białej
poduszce. Wyglądał tak słabo. Tak chciałem mu pomóc, a nie wiedziałem jak.
- Proszę pana. – usłyszałem nagle za sobą. Odwróciłem się
i dostrzegłem dość młodą kobietę, koło trzydziestki, która uśmiechała się do
mnie niepewnie.
- Tak? – mruknąłem zachrypniętym głosem. Odchrząknąłem
lekko, obserwując kobietę.
- Siedział tu pan całą noc? Musi być pan wykończony. –
powiedziała, posyłając mi uprzejmy uśmiech.
- Dla niego warto.. czy może mi pani powiedzieć jak z
nim? – szepnąłem cicho.
- Cóż.. za chwilę zabierzemy pana Styles’a na badania i
wszystko się okaże. Ale do tej pory mogę stwierdzić na pewno, że jego życiu nic
nie zagraża i ze śpiączki powinien wybudzić się tak do dwóch dni.
- Dziękuję. – kiwnąłem głową.
- Niech pan sobie kupi coś do jedzenia, bo marnie pan
wygląda, a ja w tym czasie go obejrzę. – powiedziała i ruchem ręki wygoniła
mnie z sali. Posłusznie wyszedłem i ruszyłem korytarzem w stronę automatów z
napojami, spuszczając głowę w dół. To co się działo nadal do mnie nie
docierało. Ten wypadek, to, że Harry był teraz w szpitalu. Boże, czym sobie
zasłużyłem!?
- Swoją głupotą debilu. – warknąłem sam do siebie i
kupiłem sobie kawę rozpuszczalną. Usiadłem na krzesełku i upiłem łyk napoju,
krzywiąc się. Ohydna ta kawa, ale mimo wszystko wypiłem wszystko, chcąc trochę
wytrzeźwieć. Czy naprawdę trzeba było takiego wypadku, takiej tragedii, żebym
zrozumiał co czuje do tego lokatego, uroczego chłopaka? Teraz nie wyobrażam
sobie funkcjonowania bez niego, bez jego cudownego uśmiechu, jego
hipnotyzującego głosu, bez jego dotyku czy słodkich pocałunków. I choć znam go
tak krótko uzależniłem się od niego. Od Harry’ego biła taka delikatność oraz
tajemniczość. Był nieśmiały, ale zabawny. Cudowny. – Co ja najlepszego
narobiłem? – wyszeptałem, chowając twarz w dłoniach. Poczułem łzy w oczach, ale
starałem się je powstrzymać i nie rozkleić się, ale nie udało mi się. Po chwili
słone kropelki spływały po moich policzkach. Czułem się tak bardzo winny. To
wszystko przeze mnie. Boże, jeśli coś mu się stanie, ten wypadek będzie miał
konsekwencje. Nie wybaczę sobie tego do końca życia. Harry mnie znienawidzi i
zostawi, posyłając w diabły. Otarłem mokra skórę i wstałem, podchodząc do kosza
i wyrzuciłem pusty kubeczek. Pociągnąłem nosem i wziąłem pare głębszych
oddechów, po czym wróciłem do sali i zająłem swoje miejsce przy chłopaku.
Złapałem jego chłodną dłoń w swoje i głaskałem.
- Och Harry. Proszę obudź się. – szepnąłem i złożyłem
lekki pocałunek na skórze. Będę z nim siedział dopóki się nie obudzi, będę się
nim opiekował. Nie pozwolę by coś się mu stało. A jeśli się zgodzi, zostanę z
nim już do końca życia.
~ * ~
Siedziałem z głowa ułożoną na udzie nieprzytomnego
chłopaka, cały czas obserwując jego spokojną twarz. Liczyłem na to, że się
chociaż poruszy. Niemal jak na filmach. Żeby poruszył chociaż palcem dłoni albo
mrugnął. Tyle. Żebym wiedział, ze żyje.
- Dzień dobry. – usłyszałem za sobą aksamitny, przyjemny
dla ucha głos. Powoli uniosłem się i spojrzałem zmęczonymi oczyma na naszego
gościa. Babcia Harry’ego.
- Dzień dobry. – szepnąłem i wstałem, posyłając jej
smutny uśmiech.
- Och Louis. – uśmiechnęła się smutno i podeszła,
przytulając mnie, a ja wtuliłem się w jej bezpieczny uścisk. Znałem ją już dość długo, bo często pomagałem
jej z jakimiś drobnymi pracami w jej rozległym ogrodzie. Była naprawdę cudowna
kobietą. – Co się wam stało, chłopcy? – zapytała cicho, powoli odsuwając się i
złapała mnie za dłonie.
- Boże.. ja nie chciałem. – wyszeptałem cicho i
usiedliśmy na krzesełkach przy łóżku chłopaka i opowiedziałem kobiecie całą
historię, pomijając oczywiście elementy dotyczące naszego.. hmm prywatnego
zachowania. Babcia Harry’ego wysłuchała mnie do końca, po czym lekko ścisnęła
moją dłoń.
- Nie winie cie skarbie, choć obaj mogliście mieć więcej
rozumu. Ale co się stało to się nieodstanie. Nie mogliście przewidzieć co się
stanie, więc nie obwiniaj się Lou. – gładziła moje ramię w opiekuńczym geście,
a ja załkałem cicho.
- Po prostu.. chciałem, żeby było idealnie.. a co wyszło?
– szepnąłem, chowając twarz w dłoniach. Nie potrafiłem sobie tego wybaczyć. –
Umrę, jeśli on mnie znienawidzi za to. – załkałem.
- Skarbie, on nie może cie znienawidzić. Harry’emu bardzo
na tobie za leży. Nawet nie wiesz jak. Był tak szczęśliwy przez ostatnie dni.
Tak strasznie cieszył się na to wasze spotkanie. Nigdy nie widziałam go tak
uśmiechniętego. A powodem tego.. jesteś ty. – powiedziała, posyłając mi to
„wszystkowiedzące” spojrzenie. Pociągnąłem nosem i kiwnąłem głową. – A teraz
uważam, że powinieneś wrócić do domu. Jutro masz szkołę. Musisz się umyć,
odświeżyć, a przede wszystkim wyspać.
- Ale.. – zacząłem. Nie chciałem go zostawiać.
- Żadnego ale. Wracasz do domu. Ja tu z nim do wieczora
posiedzę, a z resztą niedługo przyjedzie mama Harry’ego i jego siostra, więc
nie będzie sam. – uśmiechnęła się, a ja westchnąłem i wstałem. Nachyliłem się
nad chłopakiem i złożyłem czuły pocałunek na jego czole.
-Do zobaczenia skarbie. – szepnąłem, po czym pożegnałem
się z jego babcią i chcąc nie chcąc wyszedłem i zadzwoniłem po Niall’a by po
mnie przyjechał.
~ * ~
- Może jednak chcesz zostać dziś w domu? – zapytała mnie
mama, gdy kończyłem śniadanie.
- Nie. Muszę iść. Mamy treningi przed zbliżającym się
meczem. Z resztą chcę spotkać się z przyjaciółmi.
- No dobrze. Ale jeśli tylko byś chciał wrócić to
zadzwoń, a ja cię zwolnię. – uśmiechnęła się i ucałowała mnie w czoło.
- Dziękuje mamuś. Acha i po szkole jadę do szpitala. –
westchnąłem i wstałem, poprawiając swoje ubranie. Miałem na sobie czarne rurki,
białą bokserkę i szary sweter na to. Założyłem torbę i wyszedłem z domu,
żegnając się wcześniej z mamą. Postanowiłem się przejść, bo nie miałem jakoś
daleko, więc wsadziłem słuchawki do uszu i ruszyłem przed siebie. Byłem, strasznie
zmęczony. Nie wyspałem się w ogóle w nocy. Ciągle myślałem o chłopaku. Byłem
tak zrozpaczony, ze niemal o drugiej w nocy byłem gotowy biec do niego do
szpitala, ale bałem się, ze zastane tam jego rodzinę, a nie zniósłbym tych
spojrzeń ani płaczu. W dość szybkim tempie dotarłem do szkoły i przekroczyłem
jej próg, a spojrzenia wszystkich momentalnie spoczęły na mnie. No cóż.. wieści
szybko się rozchodzą. Ruszyłem przed siebie z uniesioną głowa. Widziałem jak
ludzie zaczęli szeptać między sobą subtelnie lub mniej. Kilka osób skinęło mi
głowa, ale nie odpowiedziałem. Szybki krokiem ruszyłem do swojej szafki,
zostawiłem niepotrzebne rzeczy, zabrałem kilka książek do torby i ruszyłem w
stronę sali gimnastycznej.
- Louis! – usłyszałem za sobą i odwróciłem się ,widząc
biegnącego w moją stronę Zayn’a i Liam’a. Wyciągnąłem z uszu słuchawki i
posłałem im słaby uśmiech. Brunet podszedł i przytulił mnie mocno, a ja ukryłem
twarz w jego szyi. Westchnąłem cicho i powstrzymywałem się od łez.
- Jak się trzymasz, LouLou? – zapytał szatyn, gładząc
mnie po ramieniu. Po chwili odsunąłem się od chłopaka i westchnąłem cicho,
mówiąc.
- Źle. Nie wyspałem się. Boli mnie głowa i nie mogę
przestać myśleć o Hazzie. – spuściłem głowę w dół, powstrzymując napływające
łzy. – Tak bardzo się martwię o niego. – szepnąłem słabo.
- Ej spokojnie. Nie smuć się tak. Harry jest w szpitalu,
obserwują go ciągle lekarze. Nic mu nie zagraża. Zobaczysz, że szybko
wydobrzeje. Jest silny. – pocieszał mnie Zayn, a ja jedynie mogłem kiwnąć
głową.
- Chodźmy na wf. – szepnąłem i ruszyłem do szatni,
przebierając się szybko i pobiegłem na rozgrzewkę. Piłka nożna była moją jedyną
miłością. Uwielbiałem grać. Uwielbiałem te adrenalinę. Była moja odskocznia,
więc przez następne dwie godziny udało mi się nie myśleć tyle o chłopaku. Lecz
po wzięciu prysznica, gdy przebierałem się w szatni ten strach wrócił.
- Dobrze grałeś, Lou. – poklepał mnie po ramieniu Liam,
posyłając lekki uśmiech.
- No, jeszcze lepiej niż zawsze. – dodał Zayn, a ja
uśmiechnąłem się. Wiedzieli co powiedzieć, żeby poprawić mi nastrój. Nie, żebym
był jakimś narcyzem, który myśli tylko o sobie. Nie, nie. Wiedziałem, ze jeśli
moi przyjaciele mówią mi, że grałem dobrze, to grałem. Oni nigdy mnie nie
okłamują. I właśnie dlatego tak bardzo ich uwielbiam. Nie można mieć lepszych
przyjaciół.
- Dzięki. – uśmiechnąłem się delikatnie i ubrałem do
końca, poprawiłem włosy, po czym ruszyliśmy w stronę sali biologicznej.
Nienawidziłem tego przedmiotu, a nauczycielki jeszcze bardziej. Była zawzięta i
uwzięła się na mnie. Raz nie pasowało jej, ze się podlizuje, innym razem to, że
olewam wszystko i wszystkich. I weź tu zrozum kobietę?! Po dzwonku weszliśmy do
klasy i zająłem ostatnia ławkę pod oknem, a obok mnie usiedli chłopcy.
Wyciągnąłem zeszyt i długopis. Na ten przedmiot nie nosiłem nic więcej.
- Cześć Loui. – usłyszałem piskliwy głosik. Westchnąłem
cicho. Tylko nie to, po czym uniosłem głowę
i mruknąłem.
i mruknąłem.
- Cześć El. – posłałem jej słaby uśmiech, a ona ucałowała
mój policzek swoimi ustami, pokrytymi gruba warstwą błyszczyku. – Co robiłeś na weekendzie? Czemu się nie
odzywałeś, mieliśmy iść przecież na imprezę?
- Miałem trochę na głowie. – mruknąłem wymijająco. Nie
miałem ochoty rozmawiać o wypadku.
- Proszę o cisze. – usłyszeliśmy podniesiony głos
nauczycielki. Skanowała nas wszystkich wzrokiem, po czym zajęła swoje miejsce i
zaczęła sprawdzać obecność. Była kobieta po czterdziestce. Ubierała się dość..
dziwnie. I miała rude włosy. Mało kto ja lubił, ze wzajemnością. Otworzyła
rubrykę z ocenami i już wiedziałem co się szykuje. – Dobrze.. to może trochę
się popytamy. – mruknęła i założyła okulary, spojrzała w dziennik, a po jej
złośliwym uśmiechu wiedziałem, ze osobą która zapyta.. – Mamy szczęśliwca. Mój
ulubiony.. pan Tomlinson. - .. będę ja. – Zapraszamy na środek. – wstałem i
powiedziałem z ławki niepewnie.
- A nie mogłaby pani, zapytać mnie na następnej lekcji?
- A to dlaczego? Nie jest pan przygotowany na dziś? –
zapytała, a ja już widziałem błysk w jej oku. Wredne babsko.
- Nie jestem. – powiedziałem zgodnie z prawdą. Nie miałem
kiedy uczyć się w weekend.
- A to dlaczego? Czyli mam panu wstawić jedynkę, tak? –
zapytała z wyraźną satysfakcją, a we mnie zaczęło się wręcz gotować.
- Bo nie miałem się kiedy nauczyć. – odpowiedziałem jeszcze
spokojnie, ale czułem, że lada moment mogę wybuchnąć, jeśli ta stara jędza nie
zacznie zachowywać się normalnie.
- Nie miał pan kiedy? – roześmiała się nie miło, a ja
złapałem się kurczowo ławki. – Miał pan dwa dni wolnego, no ale jeśli sport i
bezsensowne bieganie przekłada się wyżej niż swoje wykształcenie to tak się
niestety dzieje. Czyż nie mam racji i mylę się, że nie spędził pan tych dni
kopiąc bezmyślnie w piłkę i tarzając się po trawie z kolegami?
- Myli się pani. – warknąłem, zaczynając tracić nad sobą
panowanie. Jak ktoś mógł być tak bezczelny?! Wszystkie pary oczu spojrzały na
mnie w niemym szoku. Nikt nie odważył się nigdy podnieść głosu na tę
nauczycielkę, bo później nie miałby życia w tej szkole, ale to w tej chwili
najmniej mnie obchodziło.
- To co pan takiego robił? – zapytała, mrużąc oczy i
wstała, obserwując mnie.
- Dla pani wiadomości cały weekend spędziłem w szpitalu,
czuwając przy bliskiej mi osobie, która leży nieprzytomna, podpięta do różnych
maszyn i tysiąc kabelków. – warknąłem, patrząc jej prosto w oczy. Nie bałem się
jej. W tej chwili jedyne czego chciałem to, to by poczuła się źle. Tak jak zawsze
my się czuliśmy w jej towarzystwie. – Ale kogo to obchodzi w tym miejscu,
prawda? Tutaj liczą się tylko te jebane oceny
i kasa, która pani ciągnie za „nauczanie nas”. – warknąłem. – Więc tak, niech mi pani wstawi te jedynkę,
a nawet pięć. Mało mnie to w tej chwili obchodzi. – warknąłem i zająłem swoje miejsce.
i kasa, która pani ciągnie za „nauczanie nas”. – warknąłem. – Więc tak, niech mi pani wstawi te jedynkę,
a nawet pięć. Mało mnie to w tej chwili obchodzi. – warknąłem i zająłem swoje miejsce.
- Jak śmiesz, odzywać się do mnie w ten sposób?! –
wykrzyczała, podchodząc powoli do mojej ławki. Wszystkie oczy skierowane były w
tej chwili na nią. – Należy mi się szacunek i wymagam go! Kim ja jestem? Jakąś
twoją koleżaneczką, że wolno ci się do mnie zwracać w ten sposób?! – warknęła w
moją stronę, a ja nie wytrzymałem.
- Szacunek? Należy się pani szacunek i zrozumienie?!
Dobre sobie. – warknąłem i patrzyłem jej w oczy. Nie bałem się. Już nie. – I
mówi to osoba, która w ogólnie szanuje nas! Ile razy jest tak, że obrywamy za nic?!
Ile razy zdarza się tak, że potrafi nas pani upokorzyć przy wszystkich, a
szczególnie mnie?! Ile razy jest tak, że wydziera się pani na nas za nic! ZA
NIC! Pewnie dlatego, ze mąż nie chciał pani w nocy przeruchać, czemu w ogóle
się nie dziwię. – mówiłem, a jej twarz po moim ostatnim zdaniu przybrała kolor
czerwony. Widziałem jak drga jej żyłka na szyi. – Jak może pani liczyć, ze
będziemy panią lubić za coś takiego?! Zniechęca nas pani samym swoim podejściem
i znudzeniem. Więc niech się pani nie dziwi, że tyle jest jedynek i nikt nie
lubi przedmiotu oraz pani. – zakończyłem i patrzyłem jej prosto w oczy.
Słyszałem jak niektórzy ciężko przełykają i obserwują nas.
- Jak.. jak jak śmiesz?! – wykrzyczała i widziałem jak
podnosi na mnie rękę, ale opanowała się w ostatniej chwili. – Nie wybaczę. Nie
pozwolę nikomu tak do siebie mówić, a tym bardziej jednemu z uczniów.
Małolatów, którzy nie mają o niczym pojęcia. Tym bardziej gówniarzowi, który o
mało nie zabija swojego kolegi. – wykrzyczała mi w twarz, a ja poczułem ucisk w
brzuchu. Wiedziała.. wiedziała i zrobiła wszystko, żeby znowu mnie upokorzyć. –
Nie zostawię tak tego. Idę do dyrektora, więc Tomlinson. Przygotuj się, że
twoja noga długo nie zostanie w tej szkole. – po czym odwróciła się i z
trzaskiem wyszła z klasy. Jęknąłem i zająłem swoje miejsce, chowając twarz w
dłonie. Nawet nie zauważyłem kiedy wstałem. Westchnąłem cicho.
- Spokojnie, Lou. – usłyszałem obok siebie i po chwili
Zayn objął mnie, a ja jęknąłem, próbując się nie rozpłakać.
- Boże.. przegiąłem tym razem. – westchnąłem cicho.
- I to bardzo, ale należało jej się, po tych wszystkich
latach. Ktoś w końcu musiał powiedzieć jej prawdę.
- A jeśli mnie wywalą? – szepnąłem cicho, zdając sobie
sprawę, ze w tedy mama mnie po prostu zabije.
- Nie wywalą. Znasz dyrektora, zawsze wysłuchuje obu
stron i staje po naszej. – powiedział Liam i pogłaskał mnie po ramieniu.
Jęknąłem cicho, gdy usłyszałem głoś wydobywający się radiowęzła.
- Louis Tomlinson proszony jest do gabinetu dyrektora.
Natychmiast.
- No to przesrane. – jęknąłem i podniosłem się, ruszając
jak na skazanie.
Nie niedziela, ale poniedziałek. Witam Was z nowym
rozdziałem ;) Nie będę się rozpisywać za bardzo dziś. Dziękuję Wam za
komentarze, za wyświetlenia, których jest już ponad sześć tysięcy. Dziękuję Wam
bardzo! Jednocześnie trochę mi przykro, ze pod ostatnim rozdziałem tylko
dziesięć komentarzy, podczas gdy przy wcześniejszym jest ich 14 czy 15. Nie
podobał Wam się ;cc Co nie tak z nim? Mam nadzieje, że pod tym nabijecie
komentarzy duuuużoo < 3 Kocham Was i do zobaczenia przy kolejnym, ale nie
wiem kiedy on się pojawi.. postaram się na niedzielę, ale nie obiecuję! Kocham
Was < 33